sobota, 10 sierpnia 2013

Kociaki, większe i mniejsze.

Nie było długo nowego rozdziału, czyż nie? Ah, dokładnie tak. To dlatego, ze fabuła kończy się tutaj. Przenosimy się nagle pare lat do przodu..


piątek, 23 listopada 2012

p o g r z e b (13)

Minęło kilka dni. Pogrzeb Michaela nie był uroczysty. Parę osób, które wiedziało o całej sprawie oraz jego brat. Połowę życia spędzili osobno ale nie było im dane naprawić błędów.
Raby znów go przytuliła. Nie rozumiała bólu, jaki odczuwała. *Tycja, która mocno wbijała im się w ciała z dnia na dzień słabła. Ten ból zakrywał kolejny, ból w sercu po utracie Michaela. Taki.. dobry chłopiec.
Złożyła kwiaty na jego grobie klękając i wpatrując się w zimną ziemię. Wycierpiał tyle, a musi spoczywać w takim miejscu? Niepojęte uczucie pustki.
Wiatr delikatnie muskał kwiaty i odkryte dłonie dziewczyny. Nad nią stał blondyn, wysoko wpatrując się w górę. Widział go tam, uśmiechniętego, w sercu.
- Jak myślisz, gdzie się znalazł? - zapytał.
Z dnia na dzień przestał się smucić i myślał pozytywnie. Raby odczuwała ten smutek tak samo jak on, dopiero teraz wiedział, że nie może nic jej pomóc. Niosą na barkach to samo, są zdolni do tego samego.
- Wydaje mi się, że Eter. Był zbyt niewinny.. - wyjąkała.
Scott padł na kolana i przytulił ją z całych sił.

Leżała okryta ciepłym kocem pijąc gorącą czekoladę. Scott wgramolił jej się pod koc, był po prysznicu, miał na sobie tylko spodnie. Potrzebowali towarzystwa, odpocząć od ciągłych walk. Te kilka dni pomogło. Spojrzała na jego ramię, które zdobiło kilkanaście blizn. Wiedziała, że to przez nią. Tymczasem ona nie czuła nic, on dwa razy więcej. Wszystko przejął na siebie.
- Myślisz, że.. w przyszłości coś tutaj będzie normalne? - popiła czekoladę z miętowego kubka.
Scott uśmiechnął się i spojrzał na nią. Złapał za jej kubek i napił się z niego.
- Chyba odwaga Ci podskoczyła - uśmiechnęła się delikatnie - mam pytanie... bo widzisz..
Scott spojrzał na nią lekko zdziwiony. Raby delikatnie zaczerwieniona lub po prostu było jej zbyt gorąco. Jednak znając jej pozbawioną uczuć twarz to było zwykłe oparzenie.
- Jest bal. Soft Vampire wysłało mi zaproszenie.. czy mógłbyś..
Scott aż gotował się od szczęścia z myślą w głowie, że Raby chciałaby go zaprosić. Jednak uspokoił się i czekając na to, co powie kaszlnął pośpieszając.
- Czy Ty.. ehm, myślę, że trzeba zawiadomić o tym Zakon. A skoro Ty do niego należysz to... wiesz co robić! - odwróciła wzrok znów popijając czekoladę. Czuła w powietrzu rozczarowanie.
- Już.. powiadomiłem. Przecież mówiłaś mi o tym zaproszeniu wczoraj. Koronacja Króla... to znaczy, że coś się stało Mochii. Więc.. tylko to chciałaś mi powiedzieć? Znaczy.. przypomnieć.
- Nie. Widzisz...potrzeba tam osoby towarzyszącej. Więc może Ty byś.. mógł... bo przecież.
Scott zaśmiał się tak głośno, że pewnie sąsiedzi śpiący o tej porze przebudzili się. Raby prychnęła tylko.
- Oczywiście.

Dzień koronacji nadszedł. Aaron wpatrzony w tron ojca upadł na kolana. Wychudzoną od stresu lewicą zasłonił oczy próbując zapomnieć o tym, co się zdarzyło. Jego ojciec z dnia na dzień zmarł. Minął prawie miesiąc, a dni wydawały się coraz czarniejsze. Miał stanąć na tronie Hellionu? A co z przewagą Eteru? Nie przypuszczał, że cokolwiek mogłoby go sprowadzić do tego stanu.
Ktoś otworzył drzwi wchodząc od razu bez szemrania. Głos poważny, odchrząknął.
- Czas przygotować tą salę do balu, nie wygodnie byłoby przesiadywać tu całymi dniami - Nefryt uśmiechnął się od niechcenia. Jakby przeczuwał to, że cokolwiek rada chce zorganizować to to im nie wyjdzie.
- Raby... kiedy.. gdzie.. będzie Raby? - Wyjąkał wstając. Całkiem osiwiał z tego wszystkiego.
- Soft Vampire przewidziało, że chciałbyś, aby tu się pojawiła. Przybędzie za parę godzin. Lepiej by było, gdybyś nie utrzymywał z nią szczególnego kontaktu.
- To naprawdę nie potrzebne. Będą tu wszyscy. Mój wuj... przedstawiciele Soft Vampire...
- Twoją towarzyszką będzie Biała Królowa. Wierzę, że ta współpraca okaże się bardziej owocna niż Soft Vampire z Eterem. Trzeba ich odciąć od dodatkowej armii. Żeby nie rozzłościć Białej to lepiej byłoby, gdybyś nie zwracał na Raby szczególnej uwagi. Wiesz, że ona nie pała do niej sympatią, a jest dość..
Przerwała mu wbiegająca do sali służka:
- Soft Vampire przybyło!
Nefryt wraz z Aaronem przemknęli przez większą część zamku. Natknęli się na Shade, który rozmawiał z przedstawicielką Koniożerców, Wilą. 
- Czyli nie zdążyliśmy powitać Białej Królowej? - Nefryt spojrzał na Aarona z wrogością. 
Biała Królowa niczym nie wzruszona maszerowała po korytarzach wprowadzając chłód. Buty były jakby ze szkła, idealnie przylegające do stopy wiły do góry kończąc się pod kolanem. Sukienka nie szczególnie zdobna, zaś długa. Oczywiście biel i wcięcie, przez które było widać nogę. Nie było dekoltu, pod samą szyję z dużą dziurą na rękawy. Wycięcie na plecy, prowadziło naprawdę nisko. Włosy rozpuszczone, jej biżuterią, dzięki której miała więcej wdzięku były oczy. Niebieskie, jak dwa kamienie szlachetne, które błyszczały w słońcu wszystkich zdobionych ręcznie żyrandoli. Cudowna, biała szlachetność. 
- Panie Aaronie - uśmiechnęła się kokietując młodzieńca, zawyła z drugiego końca korytarza jakby czekając, aż chłopak zbliży się sam. On jednak westchnął tylko i z widoczną niechęcią wykonał jej zachciankę.

Scott przejrzał się w lustrze. Na prawy łokieć, pod garnitur założył bandaże. Grubą warstwę, żeby ich wspólny dotyk nie zranił Raby z ręce.. Dłonie pozostawił niczym nie okryte. Garnitur był zwykły, klasyczna czerń i biała koszula. Pod szyją ciasna muszka, poluźnił ją stanowczo. Kaszlnął pośpieszając Raby, czekał, aż wyjdzie z pokoju. Jednak ta chwila trwała zbyt długo, postanowił wejść do pokoju. Oczywiście przed tym zapukał, nie interesowała go zbytnio jej odpowiedź, wtargnął. 
Zauważył Raby stojącą przed lustrem. Włosy były spięte w eleganckiego koka, jednak parę włosków przedostało się poza schemat, dodawało to tylko uroku. Suknia miała piękny kolor, czerwony, krwisty. Można by ją nazwać bufiastą, jednak była jedną z piękniejszych. Posiadała gorset, Raby nie umiała sobie z nim poradzić. Od kilku minut stała i trudziła się. 
Scott widząc ją lekko się zaczerwienił, jednak po chwili zauważył, że Raby spojrzała na niego jak na zboczeńca. 
- Może.. pomóc? - Uśmiechnął się zachęcająco. 
Raby pokiwała głową. 
- Popraw włosy.. - powiedział.
Podniosła ręce do góry, zaś on zajął się gorsetem. Pociągnął za sznurki delikatnie, jednak to nie wystarczyło. W końcu z całej siły zaczął przewiązywać i wiązać. Zbliżył usta do jej karku i chuchnął na niego delikatnie. Gęsia skórka którą wywołał na jej ciele spowodowała uśmiech nań twarzy. Zaczął delikatnie oddychać zjeżdżając po szyi w dół. Jedną rękę położył na jej biodrze nieśmiało przesuwając ją w stronę brzucha i zmierzając coraz niżej. Choć poczuł delikatnie parzenie w ręce, nie przestawał wędrówki.
Przerwał im jednak dzwonek do drzwi. Raby zerwała się.
- To pewnie Soft Vampire - odwróciła się do niego.
Poprawiła mu muszkę zbliżając twarz do jego twarzy, udawała, że zajmowała się tym, żeby wyglądał lepiej, jednak w rzeczywistości jej myśli pochłonęły to, co się przed chwilą wydarzyło.
Ruszyli w stronę powozu, który złotymi wykończeniami nadawał elegancji. Widać było, że Soft Vampire postarało się. Wyruszyli w górę szybując w stronę Hellionu.
- Ta sukienka idealnie na Ciebie pasuje... - zarumienił się chłopak i spojrzał przed siebie - Zakon cały czas obserwuje Hellion. Gdyby coś było nie tak od razu mam ich informować. Werret też został zaproszony. Bercka wszystkim się zajmuje... więc.. 
- Będziesz bezpieczny - położyła mu rękę na piersi uśmiechając się lekko - wiem, że to wszystko jest jednym wielkim podstępem. A to, że będą tam Ci ważniejsi to tylko dobra okazja do wybicia wszystkich.

*Zobacz w pojęciach pod "T"

poniedziałek, 12 listopada 2012

z a p r o s z e n i e (12)

Raby w tym samym momencie ryknęła głośno i bezpośrednim ruchem dłoni przejęła miecz Scotta, który wisiał praktycznie nad nią. Ciężkie narzędzie bezpowrotnie uszkodziło jej marzenia nad tym, że kiedykolwiek będzie w stanie unieść niewiarygodny ciężar. Cisnęła mieczem wprost na rękę, która ściskała szyję blondyna odżynając ją z brakiem współczucia w oczach. Krew trysnęła jej na twarz, jednak szybko wyparowała, jakby była zwykłą iluzją. Nefryt nawet nie bronił się, okrutnie trafiła też narzędziem w jego szyję, z którą w krótkim czasie stało się to samo co z ręką. Ciało odparowało, jedyne co pozostało to delikatna mgiełka, która z czasem także zniknęła. Bezpowrotnie wyparowała jakby ktoś wymazał jego postać z pamięci wszystkich. Odrzuciła ona miecz. To wszystko stało się tak szybko, że Bercka nawet nie zdążyła krzyknąć jaką Raby jest idiotką. 3 sekundy wystarczyły jej, żeby w furii rzekomo pozbyć się przeciwnika, jednak chyba tylko brunetka zdawała sobie sprawę, że zgon i tak nie był możliwy, bo Hellioni zawsze i tak znajdą jakąkolwiek formę obrony, choćby nielegalną w niebie.
- Wróci tu, tylko, że jeszcze z kimś. A podejrzewam, że z nimi to nawet kochana Bercka sobie nie poradzi - Raby kaszlnęła lekko zmęczona. Przecież jeszcze przed chwilą przebiegła pół zamku próbując uratować swoje marne życie.
- Możemy wrócić, skoro znaleźliśmy Raby. Szybko!
Słowa Rigga podziałały na wszystkich w zastraszającym tempie. Przebiegli oni do wyjścia, łatwiejszego, do dziury którą wyburzyli mili przyjaciele Raby.

Aaron zniesmaczył się interwencją swojego ojca w walkę. Od dobrych paru minut siedzą tylko na krześle i wpatrują się w stół, który z minuty na minutę wydawał się nudniejszy niż chwilkę wcześniej. Shade siedział naprzeciw dziedzica* z założonymi rękami. Wyglądał nawet zabawnie z węglem zamiast ubrań. Walka z Aaron zazwyczaj kończy się popiołem zamiast ciała, widać Shade miał szczęście. 
- Jeśli zabilibyście się nawzajem, to kto opanowałby tron, gdy mnie zabraknie? - osłodził im nudę Mochia.
Aaron bez wahania zamierzał odpowiedzieć, że jest pewien, że to on by wygrał, jednak powstrzymał go szybszy głos ojca.
-  Nikt z was nigdy nie wygra tej walki. Jak mam was nazwać w tej chwili, skoro tak się zachowujecie? Walczyć o żywiołaka? Kim ona jest, żeby odbierać sobie życie nawzajem? Nikt nie zasługuje na utratę życia za taką błahostkę. Jeśli tego nie pojmiecie nie jestem pewien, czy nadajecie się na dziedziców.
Mochia wyszedł z pokoju, zamknął za sobą nonszalancko drzwi zostawiając braci samych. Aaron spojrzał z uśmiechem na Shade, ten tylko prychnął i wstał. Nie miał zamiaru tracić tytułu dziedzica za byle bójkę.

Kilka dni później do Raby doszedł list. Lekko wilgotny, widać droga była długa. Nikt nie spieszył się z jego dostarczeniem. Papier także nie jakiś specjalny, pieczęć tylko czarna, zamykała dostęp do listu. Nie była zwykła. Należała do **Soft Vampire, otworzyć list mógł tylko ten, do kogo był on adresowany. Raby otwierając go, zawołała z całych sił Scotta, był w ogrodzie. Zaczęła czytać.
Mamy przyjemność zaprosić Panienkę Raby Glasser wraz z osobą towarzyszącą na bal z okazji uroczystości koronacji nowego Władcy Hellionu...
W tym miejscu Raby otworzyła szeroko oczy. Nie spodziewała się koronacji tak szybko, wszak Mochia był stary, to nigdy jej to do głowy nie przyszło. Scott znalazł się już w pokoju z pobladłą miną, jakby ktoś zmarł.
-Znaleziono go przed drzewem Panty, stan był opłakany.. zgon nastąpił kilka dni temu. Podobno został zaatakowany przez jakieś zwierzę, nie miał w sobie serca.. 
Scott upadł na kolana. Raby podeszła do niego i przytuliła go mocno. Czuła, że chciał płakać. Jego młodszy braciszek, jego największe oczko w głowie zniknęło z dnia na dzień. Najgorsze obawy się spełniły. 
Scott wstał, jednak nogi się pod nim uginały, przytulił Raby z całych sił, próbując pozbyć się bólu w sercu. Jednak łza, mimowolnie pojawiła się na policzku.
- Jego też się uda uratować... - szepnęła, jakby sama miała się zaraz rozpłakać.
- Nie mam skrawka jego duszy, ani serca.. nie mam nic! - krzyknął i przycisnął ją jeszcze bardziej do siebie. 

Mamy przyjemność zaprosić Panienkę Raby Glasser wraz z osobą towarzyszącą na bal z okazji uroczystości koronacji nowego władcy Hellionu Roku 8 dnia 9899 w Helliońskiej Sali Audiencyjnej. Proszę ubrać się stosownie. Zaproszenie jest nie do odrzucenia. Przed ***ludzkim ranem pod pańskim miejscem zamieszkania będzie czekała służba, która dowiezie Was bezpiecznie na miejsce.
~Soft Vampire

*Dziedzic, czyli Aaron, ponieważ jest on pierwszym dziedzicem tronu w Hellionie. Drugim jest Shade, trzecim zaś Nefryt.
**Zobacz w pojęciach pod "S".
*** Zobacz w pojęciach pod "L"

czwartek, 18 października 2012

p r z y g o t o w a n i a (11)

Rig, Bercka i Scott byli zmęczeni szukaniem dojścia. Korytarz za każdym razem kończył się ścianą lub schodami po których wchodzić nie mieli zamiaru.
- Kolejne schody! - Warknęła Bercka.
Były czarne, teoretycznie metalowe, jednak materiał dokładniej nie był im znany. W Eterze zawsze robiono schody wyłącznie z marmuru. Pomiędzy schodkami było widać coś w oddali, jakby pod spodem.
- Jakim cudem drzwi są na dole, skoro nie widzieliśmy nigdy zejścia na dół? - ruda tupnęła nogą, schody zatrzęsły się.
- W zamku Mochii drzwi nigdy nie są w tym samym miejscu, przemieszczają się. Przecież byłoby to zbyt proste, ale skoro nie ma zejścia na dół to znaczy, że może to nie to, czego szukamy? - Rig podpierając ścianę wysnuł kilka ciekawych wniosków. Jednak Scott nie chciał tego słuchać, wyciągnął miecz, zabłysł on od pobliskich świec i złotych ramek na obrazy. Złapał broń w dwie ręce i zamachnął się z całej siły. Miecz zabłysł, widać nie było to zwykłe uderzenie. Niestety, schody nie pękły. Ze złości uderzył w podłogę dynamicznie, w różne miejsca, rozcinał ją, aż w końcu zawaliła się pod jego ciężarem tak jak i pod resztą z jego kompanów. Scott zręcznie wylądował na dwóch zgiętych nogach podpierając się mieczem. Bercka zaś zrobiła ze cztery fikołki. Rig oczywiście upadł tradycyjną metodą.
Drzwi stały przed nimi. Duże, mosiężne ze złotą klamką z głową lwa na czubie. Trzy razy wyższe niż niejeden rosły mężczyzna. Scott pchnął je i przygotował się do walki, był już rozgrzany. Jednak zastał pustkę i zniszczoną doszczętnie ścianę. Kilka rozlanych trunków, połamany stół i ze dwa krzesła.
- Ah, czyli po prostu oni... tak... wyszli sobie, tam, o? - wskazał palcem w ogromną dziurę w ścianie, która prowadziła do miasta.
- Naprawdę dziwne, że jej nie zauważyliśmy. - Ruda rozejrzała się po całej sali.
- Wtedy jej jeszcze zapewne nie było, to musiało się zdarzyć góra trzy godziny temu, kiedy gubiliśmy się w korytarzach... - dodał blondyn chowając miecz do pochwy na plecach.
Ktoś zaczął się krząkać za tronem, ze ścierką. Czyścił wszystko co było pobrudzone, służka! Kiedy ich zauważyła od razu uciekła krzycząc coś w "Ratunku, na pomoc".

Usłyszawszy wcześniej dźwięk rozwalonej ściany pobiegła w stronę, która teoretycznie powinna ten grzmot wyprodukować.
- Hej, to ty! 
Krzyki, które usłyszała za sobą zmotywowały ją do szybszego biegu, tym bardziej, że barwa głosu przypominała jej osobnika, którego poznała całkiem niedawno w ciemnym pokoju bez wyjścia. Po kilku chwilach nie kierowała się do miejsca, które było epicentrum hałasu, jednak po prostu przed siebie próbując zgubić Nefryta. To się jednak nie udało, ponieważ w pewnym momencie wpadła na coś wysokiego i twardego jak kamień. Ah tak, to zapewne ciało berka. Odbiła się od niego i upadła.
- Jak ty... stamtąd wylazłaś.. ? - zapytał tylko, zakrywając oczy dłonią z zażenowania. Gdy tylko wstała chwytem strażackim unieruchomił ją i szybko się przemieścił. Nie znała *takiej techniki, nawet nie poczuła, kiedy stanęli przed drzwiami do sali audiencyjnej. Postawił ją na ziemie i złapał mocno za nadgarstek, otworzył drzwi i pociągnął ją, dosyć boleśnie. Gdy znaleźli się na samym środku popchnął ją na ziemie bez szacunku, kolana, wolała nie wstawać. Rozejrzał się, nikogo w sali nie było?
Nagle z samego żyrandola zleciał do niego blondyn i jego miecz przeciął klatkę piersiową Helliona idealnie, nie lubił ceregieli. Nefryt zawył z bólu, jednak można było w tym usłyszeć dużo złości i żałosności. Mimo, iż był przebity mieczem, złapał Scotta za szyję, helliońskie oczy zrobiły się czarne, pełne gniewu..

Siedzieli przy herbacie już kilkanaście godzin, królowa spoglądała Willi w oczy nie dając jej chwili wytchnienia, Smerthe spokojnie popiła gorzką.
- Budząc się do głowy przyszedł mi wyśmienity plan - Biała pstryknęła w dłonie. Jakiś doradca pełen strachu przyniósł jej szkatułkę poszarzałą, przysłonięta kurzem. Królowa delikatnie i z czułością położyła przedmiot na stole.
- My, Soft Vampire - otworzyła szkatułkę - jesteśmy silni, wspaniali, nie do pokonania, Eter, jaki jest?
- Taki sam! - krzyknęli jej kmioci.
- Wyśmienicie powiedziane - zanurzyła swoje wychudzone palce do środka - Hellion, odrażający, niby to odważny, tak samo jak ta rasa ludzka, roku 9 miało się wszystko zakończyć... zbliża się ten dzień prawda? Więc... możemy przyśpieszyć wszystko, niszcząc cały hellion - zasyczała wprost do szkatułki - wszystkich przedstawicieli rasy ludzkiej, którzy mogą się sami obronić - ze szkatułki zaczęło wystawać coś białego - i przejmijmy władzę nad tym, co najcenniejsze - z środka wysunął się biały, **nieskazitelny wąż, który wił się po stole, w strone Willi - co na to Ty, i Ci Twoi... koniożercy?
Willa połknęła slinę.

* Technika, której użył Nefryt nazywała się Brian Vito, czyli po prostu szybkie, wręcz błyskawiczne przemieszczenie.
**Wąż jest oznaką siły w świecie opowiadania.

sobota, 8 września 2012

ś m i e r ć (10)

Puściła jego rękę mrużąc oczy. Był jedynym jej wyjściem z tego okropnie dziwnego pomieszczenia. Po drodze było ich tyle, a ona wybrała akurat ten! Zanim odpowiedziała, musiała ułożyć w myślach odpowiedni plan. Cokolwiek by nie powiedziała, mogłoby zostać źle odebrane. Wzięła głęboki oddech, czuła ścisk w gardle, w jednej sekundzie złapał ją za nie z wrogim spojrzeniem.
- Długo będziesz się zastanawiać, Raby? - Uśmiechnął się tak uroczo, że wcale nie przeciekało to fałszywością. Bardziej bała się, że nie może oddychać i wisi w powietrzu. Puścił ją.
- Muszę dostać się do Mochii.
- Ah, i myślisz, że to Ci się uda?
- Nie jestem wrogiem, dzisiaj już się z nim spotkałam.
Nefryt kaszlnął. Cokolwiek by teraz nie powiedziała, nie byłoby to dla niego większym szokiem niż to, że jakaś nastolatka zna ich władce. Przecież on nie miał najmniejszego kontaktu nawet z poddanymi, dopiero najbliższa rodzina była godna zobaczyć jego oblicze! Zostały mu tylko jeszcze dwie opcje od tej okrutnej.
- Albo kłamiesz, albo byłaś skazana na śmierć, ale jakimś szaleńczym sposobem udało Ci się zbiec i teraz poczucie winy nakazuje Ci wrócić pod miecz wielkiego Mochii!
Raby wytrzeszczyła oczy, czy byłoby to tak proste, aby wrócić do ojca Aarona?
- Widzę, że nie jesteś taki głupi, Nefrycie - zaśmiała się w myślach - jak odgadłeś mój plan?
- W takim razie powinienem Cię zabić na miejscu.
Troszkę się przeliczyła. Może zbyt szybko ocenia ludzi.. Jednak rozsądek podpowiadał jej szybką ucieczkę. Skoczyła przez okno, myśląc, że wyląduje w zimnym jeziorze, które wcześniej było jej widokiem. Obraz zamazał się, zjawiła się mgła. Zaczynała zlatywać w dół, szybko, ledwo łapała oddech, nie widziała nic, tylko duszącą mgłę z czerwonym tłem. Kolor jednak się zmieniał, nagle zrobiło się lodowato, a Raby zwolniła, spadała teraz powoli, nie kontrolowała tego. Nie miała nawet żadnego obiektu, od którego mogłaby się odbić na samą górę. Była uwięziona w otwartym pomieszczeniu, pierwszy raz widziała takie zjawisko.
Ścisnęła pięść próbując puścić elektryczną kulę gdzieś w dal. To nic nie dało. Nie mogła spadać w nieskończoność. Utworzyła wielką kulę zlodowaciałej wody, rzuciła ją wysoko. Chwilę później kula zaczęła zlatywać w dół. Była mniejsza niż wtedy, kiedy zniknęła w mgle. Raby złapała ją ręką cisnęła pod siebie. Skoczyła na kulę i wybiła się w powietrze z tak dużą prędkością, jak nigdy dotąd. Chciała wzlecieć jak najwyżej. W końcu uderzyła w jakiś mur, który zagrodził jej dalszą podróż w górę. Syknęła z bólu, uderzyła dość mocno, krew zaczęła jej lecieć z ramienia. Jednak była już na stałym gruncie. Zobaczyła przed sobą drzwi, otworzyła je i... znów trafiła na korytarz.
- Głupi ma zazwyczaj szczęście...

Popatrzyła na niego, przekręciła się na drugi bok po czym wstała tułowiem przeciągając się. Drgnęła ręką, sprawiła, że wielkie drzewo przed nią poruszyło się. Michael drgnął, ale nie bał się, coś w samym środku jego serca uspokajało go. Gałąź wyrwała się z zielonej korony drzewa i popchnęła chłopaka ku górze tak, ze wylądował przed dziewczyną.
- Dzień dobry.. - wymamrotał.
Uśmiechnęła się słonecznie i podała mu rękę.
- Jestem Panty Marioza, a Ty jesteś.. - urwała gwałtownie mrużąc oczy - ..człowiekiem.
Michael czuł, że Panty nie to chciała powiedzieć, jednak bał się pytać o cokolwiek.
- Michael Bennety - urwał nagle. Złapała ręką za jego policzek, jej delikatne opuszki palców mogłyby zagłaskać go na śmierć. Czuł, że zaraz serce ucieknie z jego piersi i popędzi jak najdalej w ucieczce od strachu przed dziewczyną, zauroczył się, to było pewne. Ręka z jego policzka przesuwała się w dół, po odsłoniętej szyi, pobladłej od strachu, zbliżyła do niego twarz. Uciszając tym bicie jego serca, nie mógł nawet krzyczeć, potworny ból w jego klatce piersiowej uciszył jego oddech na zawsze.
-Shhh... - mruknęła mu do uszka.
Wyjęła rękę z jego klatki piersiowej, ściskając przed chwilą jeszcze pracujący organ zwany sercem. Popchnęła wyschnięte ciało chłopaka, spadło z dachu i zniknęło w wysokiej trawie. Drzewo wystawiło gałęzie i wchłonęło ofiarę, rozrywając przy tym jego całe ciało. Krew trysnęła na dach, A Panty schowała się w dziurze.

niedziela, 19 sierpnia 2012

r u c h o m a . p o d ł o g a (09)

Miała przed sobą korytarze, kręte, nie do zrozumienia dla niej. Hellion wybudował je specjalnie, nie chciał, żeby ktoś niepowołany dostał się do sali głównej. Nie mieli strażników, sami potrafili się obronić w przeciwieństwie do Eteru. Zazwyczaj owe kręte korytarze były wystarczające, żeby zniechęcić wroga. W szczególności, że większość z nich była zwykłą iluzją prowadzącą do miejsca wyjścia, zamiast do tego odpowiedniego. Kiedy mknęła przez nie spokojnie z Shade nawet przez myśl jej nie przeszło, żeby zapamiętać drogę. Usłyszała kroki. Więc jednak ktoś tutaj jest? Schowała się szybko w jakimś pomieszczeniu, które pierwsze wpadło jej do oka. Za drzwiami czekała ją ciemność, która sprawiała, że jej głowa pękała od niepokojących myśli. Odczekała chwilę, lub dwie i próbowała chwycić za klamkę. Nie udało jej się to.
- Przecież...przed chwilą tu byłaś! - Krzyknęła błagalnie. Nie chciała zostać w jakimś czarnym pomieszczeniu bez możliwości ucieczki. Drzwi albo się wtopiły, albo przesunęły się. Nie było ich tam. Na pewno...sprawdzała wiele razy. Przesunęła się kawałek Coraz dalej. Wydawało jej się, że ta ściana nie ma końca. Robiła się coraz cieplejsza. Wróciła się do punktu wyjścia. Nagle przed nią pojawiło się okno.


W jej wieku nie zrobił nic konstruktywnego,
ale zawsze tego pragnął.
(Michael)

Michael postanowił wyjść z domu, on tylko go ograniczał. Zawsze każdy uważał go za jakiegoś dzieciaka, a był w wieku Raby. To wszyscy właśnie ją uważali za kogoś lepszego. Chociaż ona zawsze powtarzała mu, że są równi. Wszyscy, nie ma znaczenia czy ktoś w kogoś oczach bardziej błyszczy czy nie, bo to tylko jego opinia. Każdy ma swoje zadanie. Raby miała dużo zadań, wiele razy otarła się o śmierć próbując uratować nie tylko jego, ale i innych. Zawsze udawała twardą, nikt nawet nie pomyślał, że w środku nadal jest ta dziewczyna, przed elektryzacją, która dbała o wszystkich, ale wtedy jeszcze nie mogła poradzić nic. Była jak on. On też chce teraz zrobić coś, żeby uratować ją, brata, wszystkich. W jej wieku nie zrobił nic konstruktywnego, ale zawsze tego pragnął. Przeszedł się przez starą polanę ogrodnika. Na dachu zauważył śpiącą dziewczynę. Gdzieś ją kiedyś widział, wiedział to. Widząc ją...czuł pustkę. W sercu, w umyśle. Wiedział, że znał ją. Ale nie pamiętał kim dla niego była, czy ją lubił czy też nie. To okropne uczucie, za nic nie mógł sobie przypomnieć nic o niej. Jej włosy choć krótsze, lekko potargane, nadawały jej dziewczęcego uroku. Oczy miała zamknięte, spała? Zaintrygowała go. Miała jakby czerwoną...nie, purpurową sukienkę? Podszedł bliżej. Dach był wysoki, wdrapał się dzięki kamieniowi. Otworzył szeroko oczy...Nogi miała jakby zrośnięte z pobliskim drzewem.  Jej ręce były lekko wydłużone, palce mimowolnie złączone. Wiedział, że nie była zwyczajna. Wiele takich znał. Obudziła się.

Z ciekawością zbliżyła się do tego okna. Chociaż czuła, że podłoga mogła się w każdej chwili zawalić. Jak duże kamienie położone na jakiejś siatce, huśtała się. Rozejrzała się, okno miała widok na spokojne jezioro. Światło księżyca wlatywało do pokoju lekko zatrzymując się na jej twarzy. Pomyślała, że może by nim wyskoczyła? Już się szykowała, ale...coś ją powąchało. Walnęła ręką w coś, co stało za nią. Czuła, że odskoczyło. Zacisnęła pięści, skumulowała zimno w dłoniach. Wybiegła i zaczęła bić na oślep w ciemności, trafiła. Osobnik poczuł, że twardy lód pochodzący z jej dłoni przepala mu brzuch. Czyżby pochodził z Hellionu. Pstryknął palcami. Zapaliło się światło. Teraz...wyglądało to jak zwykły pokój...bez mebli.
- Kim jesteś!? - rozbiła lód z pięści o pobliską ścianę.
- Ja chyba sam powinienem o to spytać.
- Raby, Raby Glasser.
Zmarszczył brwi. Wyglądał jak typowy Hellon. Z wyglądu...i z ciała. Jednak był w garniturze.
- Nefryt. - Podał jej rękę, ta ścisnęła ją nieufnie, poczuła ból, chociaż niewielki.
- Więc...Nefrycie, tak? Jak się stąd wydostać?
- Może najpierw powiesz, co tutaj robisz?

Sny ma się albo słodkie, albo kwaśne, albo gorzkie.
Słodkie to marzenia, gorzkie to koszmary, kwaśne to sny rzeczywiste.
(Zegar)

Scott ruszył, miał gdzieś, że oni zostali w tyle. Niby szli za nim, ale to jednak kilka metrów, ich rozmowa ledwo docierała do niego. Nie odpowiedział na wiele pytań. Wiedział, jakie zdanie mieli o Raby. Podróż trwała dość długo. Jednak w końcu Hellion stanął przed nimi w całej okazałości. Przemknęli przez śliskie węgielne ścieżki. Scott zauważył skałę, która zlodowaciała. W Hellionie jest zazwyczaj bardzo gorąco...Skąd tu lód? Wiedział, że Raby tu jest. Teraz nawet nie bał się spotkania z Aaronem. Ważne było tylko to, żeby odbić Raby i wrócić z nią do domu. Nie lubił, kiedy mieszała się w coś, w co nie musiała. W końcu Bercka i Rig dogonili go.
- Młody, nie strzelaj takich fochów, bo naprawdę na dobre Ci to nie wyjdzie. Trzymamy się razem. Chyba nie chcesz..żeby ten pomyleniec...tfu, znaczy Raby zginęła? - powiedział Rig. Berca walnęła go po głowie. Weszli do zamku, jednak faktycznie, owe korytarze ich przeraziły. Bądź co bądź gdzieś musieli trafić.

b i a ł a . s z l a c h e t n o ś ć (08)

    Wila mruknęła coś, co umknęło jego uwadze. Do pokoju wbiegł młodzik, wampir, to było widać. Nie trudno jest poznać tą rasę, od kilku lat uchodzą za spokojną odmianę krwiożerczych bestii. A ostatnio nawet zdarzyło im się głodować.
- Biała Królowa się przebudziła. Mam ją poinformować o obecnej sytuacji?
Wila wybuchła śmiechem, za każdym razem nazwa Królowej budziła w niej nigdy wcześniej nie wyjaśnione ataki rozbawienia. Zawsze wydawało jej się, że Biała Królowa jest jakąś młodą panienką chronioną przez Soft Vampire tylko dlatego, że jej krew jest wyjątkowa, szlachetna.
- Sama się poinformowałam - powiedział głos zza drzwi, wydawał się znajomy Wili, jednak za nic nie mogła sobie przypomnieć do kogo należał. Gdy kobieta wyważyła drzwi w głowie Wili nie było ani grama uczucia zwątpienia. To była Biała Królowa. Faktycznie, wyglądała szlachetnie i czuć było od niej inność. Wysoka, wyższa od wszystkich mężczyzn w pomieszczeniu blondynka, o idealnej figurze. Była bez ubrania. Jeden z wampirzych pachołków zarzucił na nią czarny żakiet.
- Kim jest ten smakowity człowiek? - Królowa nie wiadomo jakim sposobem przemknęła niczym mgiełka w jednej sekundzie za kobietę, złapała ją za szyję w celu złamania karku, jednak zatrzymał ją dotychczasowy rozmówca Wili.
- Oh...Królowo Najbielsza, toż to przedstawiciel Wybielonych Koniożerców.
Wszystkie ruchy blondynki sprawiały wrażenie lekkości, jakby anioł poruszał się po tafli chmury, na której przebywali.Gdyby tylko nie te czarne oczy i wychudzone, długie dłonie gotowe zabić w każdej chwili za trochę krwi. Nie ważne kto był jej ofiarą, mogła go zabić. ONA mogła to zrobić.
- Koniczek nasz...tak? - jej szyja jakby rozciągnęła się do tego stopnia, że mogła popatrzeć w oczy Wili, stojąc za nią. Wyglądało to ohydnie, Smerthe zadrżała. Zacisnęła rękę na rękojeści miecza. Jednak Królowa widząc ten ruch odsunęła się od blondynki.
- Więc, może by tak herbata? - Klasnęła w dłonie.

Jestem pewny, że pójdę do nieba
bo w piekle już byłem.

    Kot przemknął przez mur, który po wielu treningach Raby był ledwo żywy. Przez mur do dachu opuszczonej kwiaciarni, to w niej zawsze odbywało się odbieranie duszy żywiołakom. Kot wspiął się na komin, który zawalił się w połowie także niecały rok temu, po ceremonii zabrania duszy Amandy Urr, przyjaciółki Panty i Raby. Po utracie Neco Tiss całkiem się załamały, Amanda była tylko kolejnym gwoździem do trumny. Panty wzięła jeszcze jeden łyk herbaty. Dla innych nie istniała, dla matki, ojca i dwóch sióstr. Pewnego dnia po prostu została wymazana z ich pamięci. Sama też o nich zapomniała. Poczuła to uczucie...naprawdę nie znane nikomu. Samotność. Obudziła się na dachu tej kwiaciarni bez pamięci z bólem nóg. Z czasem nogi te przestały funkcjonować, a Panty została oddana na łaskę swoim roślinom.
- Czego chcesz, stary głupcze... - zaśmiała się w stronę kota. Kot zwał się Loren, jak to głupi kot zawsze wracał tam, gdzie dostawał jedzenie i miłość. Musiała znaleźć sobie coś, co zastąpiło by Raby, która przychodziła coraz rzadziej.

    Raby obudziła się na schodach w świątyni. To było miejsce, w którym uwielbiała przebywać. Jednak poczuła zimno, zgarnęła popiół z czoła, policzków, brody. Nie wiedziała, w którą stronę iść, aby odnaleźć Shade i Aarona. Nie wiedziała też, o co im chodzi z żywiołakiem. Była żywiołakiem Lily, czuła, że przekazywała jej energię; czuła ból Lily.  To wszystko nie zdarzyłoby się bez powodu. Prawda?
Odkaszlnęła i wstała, wytrzepała kaptur. Wszędzie miała popiół Hellionu...był wybuch, więcej nie pamiętała. Skierowała się w stronę zamku Mochii. To była pierwsza myśl, mimo, że trudno tam przetrwać samemu. Mijała dziury i częściowo zapalone kawałki trawy, przeskakiwała je. Spodnie i tak miała już rozdarte, nic więc jej nie groziło strasznego. Zresztą...nie ona tu się liczyła. Wszyscy zawsze pakują ją w jakieś rzeczy nie warte uwagi.
"Słońce delikatnie muskało ich twarze, Scott złapał ją za nadgarstek i zaprowadził na pole słoneczników. Syknął cicho, gdy doszli na miejsce, był zmuszony puścić Raby. Spojrzał na swoją dłoń, była zaczerwieniona, podrażniona. Opuścił ją i spojrzał w oczy Glasser. Wyrażały brak wiedzy na temat tego, co blondyn zamierza. Były duże, brązowe, zakochał się w nich.
- Mówiłeś, że tylko motor Ci się popsuł... - uśmiechnęła się, a on delikatnie złapał ją za podbródek i zbliżył usta. Nie mógł, nie wyobrażał sobie nawet tego bólu, gdyby to zrobił. Nagle z jego dłoni zaczął ulatniać się dym, odsunął się szybko, żeby nie zranić Raby.. "
Pomknęła dalej, drzwi były tuż przed nią. Popchnęła je, by otworzyć i wkroczyć. Sala Audiencyjna.

Obserwatorzy