sobota, 8 września 2012

ś m i e r ć (10)

Puściła jego rękę mrużąc oczy. Był jedynym jej wyjściem z tego okropnie dziwnego pomieszczenia. Po drodze było ich tyle, a ona wybrała akurat ten! Zanim odpowiedziała, musiała ułożyć w myślach odpowiedni plan. Cokolwiek by nie powiedziała, mogłoby zostać źle odebrane. Wzięła głęboki oddech, czuła ścisk w gardle, w jednej sekundzie złapał ją za nie z wrogim spojrzeniem.
- Długo będziesz się zastanawiać, Raby? - Uśmiechnął się tak uroczo, że wcale nie przeciekało to fałszywością. Bardziej bała się, że nie może oddychać i wisi w powietrzu. Puścił ją.
- Muszę dostać się do Mochii.
- Ah, i myślisz, że to Ci się uda?
- Nie jestem wrogiem, dzisiaj już się z nim spotkałam.
Nefryt kaszlnął. Cokolwiek by teraz nie powiedziała, nie byłoby to dla niego większym szokiem niż to, że jakaś nastolatka zna ich władce. Przecież on nie miał najmniejszego kontaktu nawet z poddanymi, dopiero najbliższa rodzina była godna zobaczyć jego oblicze! Zostały mu tylko jeszcze dwie opcje od tej okrutnej.
- Albo kłamiesz, albo byłaś skazana na śmierć, ale jakimś szaleńczym sposobem udało Ci się zbiec i teraz poczucie winy nakazuje Ci wrócić pod miecz wielkiego Mochii!
Raby wytrzeszczyła oczy, czy byłoby to tak proste, aby wrócić do ojca Aarona?
- Widzę, że nie jesteś taki głupi, Nefrycie - zaśmiała się w myślach - jak odgadłeś mój plan?
- W takim razie powinienem Cię zabić na miejscu.
Troszkę się przeliczyła. Może zbyt szybko ocenia ludzi.. Jednak rozsądek podpowiadał jej szybką ucieczkę. Skoczyła przez okno, myśląc, że wyląduje w zimnym jeziorze, które wcześniej było jej widokiem. Obraz zamazał się, zjawiła się mgła. Zaczynała zlatywać w dół, szybko, ledwo łapała oddech, nie widziała nic, tylko duszącą mgłę z czerwonym tłem. Kolor jednak się zmieniał, nagle zrobiło się lodowato, a Raby zwolniła, spadała teraz powoli, nie kontrolowała tego. Nie miała nawet żadnego obiektu, od którego mogłaby się odbić na samą górę. Była uwięziona w otwartym pomieszczeniu, pierwszy raz widziała takie zjawisko.
Ścisnęła pięść próbując puścić elektryczną kulę gdzieś w dal. To nic nie dało. Nie mogła spadać w nieskończoność. Utworzyła wielką kulę zlodowaciałej wody, rzuciła ją wysoko. Chwilę później kula zaczęła zlatywać w dół. Była mniejsza niż wtedy, kiedy zniknęła w mgle. Raby złapała ją ręką cisnęła pod siebie. Skoczyła na kulę i wybiła się w powietrze z tak dużą prędkością, jak nigdy dotąd. Chciała wzlecieć jak najwyżej. W końcu uderzyła w jakiś mur, który zagrodził jej dalszą podróż w górę. Syknęła z bólu, uderzyła dość mocno, krew zaczęła jej lecieć z ramienia. Jednak była już na stałym gruncie. Zobaczyła przed sobą drzwi, otworzyła je i... znów trafiła na korytarz.
- Głupi ma zazwyczaj szczęście...

Popatrzyła na niego, przekręciła się na drugi bok po czym wstała tułowiem przeciągając się. Drgnęła ręką, sprawiła, że wielkie drzewo przed nią poruszyło się. Michael drgnął, ale nie bał się, coś w samym środku jego serca uspokajało go. Gałąź wyrwała się z zielonej korony drzewa i popchnęła chłopaka ku górze tak, ze wylądował przed dziewczyną.
- Dzień dobry.. - wymamrotał.
Uśmiechnęła się słonecznie i podała mu rękę.
- Jestem Panty Marioza, a Ty jesteś.. - urwała gwałtownie mrużąc oczy - ..człowiekiem.
Michael czuł, że Panty nie to chciała powiedzieć, jednak bał się pytać o cokolwiek.
- Michael Bennety - urwał nagle. Złapała ręką za jego policzek, jej delikatne opuszki palców mogłyby zagłaskać go na śmierć. Czuł, że zaraz serce ucieknie z jego piersi i popędzi jak najdalej w ucieczce od strachu przed dziewczyną, zauroczył się, to było pewne. Ręka z jego policzka przesuwała się w dół, po odsłoniętej szyi, pobladłej od strachu, zbliżyła do niego twarz. Uciszając tym bicie jego serca, nie mógł nawet krzyczeć, potworny ból w jego klatce piersiowej uciszył jego oddech na zawsze.
-Shhh... - mruknęła mu do uszka.
Wyjęła rękę z jego klatki piersiowej, ściskając przed chwilą jeszcze pracujący organ zwany sercem. Popchnęła wyschnięte ciało chłopaka, spadło z dachu i zniknęło w wysokiej trawie. Drzewo wystawiło gałęzie i wchłonęło ofiarę, rozrywając przy tym jego całe ciało. Krew trysnęła na dach, A Panty schowała się w dziurze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy