Wila mruknęła coś, co umknęło jego uwadze. Do pokoju wbiegł młodzik,
wampir, to było widać. Nie trudno jest poznać tą rasę, od kilku lat
uchodzą za spokojną odmianę krwiożerczych bestii. A ostatnio nawet
zdarzyło im się głodować.
- Biała Królowa się przebudziła. Mam ją poinformować o obecnej sytuacji?
Wila
wybuchła śmiechem, za każdym razem nazwa Królowej budziła w niej nigdy
wcześniej nie wyjaśnione ataki rozbawienia. Zawsze wydawało jej się, że
Biała Królowa jest jakąś młodą panienką chronioną przez Soft Vampire
tylko dlatego, że jej krew jest wyjątkowa, szlachetna.
- Sama się
poinformowałam - powiedział głos zza drzwi, wydawał się znajomy Wili,
jednak za nic nie mogła sobie przypomnieć do kogo należał. Gdy kobieta
wyważyła drzwi w głowie Wili nie było ani grama uczucia zwątpienia. To
była Biała Królowa. Faktycznie, wyglądała szlachetnie i czuć było od
niej inność. Wysoka, wyższa od wszystkich mężczyzn w pomieszczeniu
blondynka, o idealnej figurze. Była bez ubrania. Jeden z wampirzych
pachołków zarzucił na nią czarny żakiet.
- Kim jest ten smakowity
człowiek? - Królowa nie wiadomo jakim sposobem przemknęła niczym mgiełka
w jednej sekundzie za kobietę, złapała ją za szyję w celu złamania
karku, jednak zatrzymał ją dotychczasowy rozmówca Wili.
- Oh...Królowo Najbielsza, toż to przedstawiciel Wybielonych Koniożerców.
Wszystkie
ruchy blondynki sprawiały wrażenie lekkości, jakby anioł poruszał się
po tafli chmury, na której przebywali.Gdyby tylko nie te czarne oczy i
wychudzone, długie dłonie gotowe zabić w każdej chwili za trochę krwi.
Nie ważne kto był jej ofiarą, mogła go zabić. ONA mogła to zrobić.
-
Koniczek nasz...tak? - jej szyja jakby rozciągnęła się do tego stopnia,
że mogła popatrzeć w oczy Wili, stojąc za nią. Wyglądało to ohydnie,
Smerthe zadrżała. Zacisnęła rękę na rękojeści miecza. Jednak Królowa
widząc ten ruch odsunęła się od blondynki.
- Więc, może by tak herbata? - Klasnęła w dłonie.
Jestem pewny, że pójdę do nieba
bo w piekle już byłem.
bo w piekle już byłem.
Kot przemknął przez mur, który po wielu treningach Raby był ledwo żywy.
Przez mur do dachu opuszczonej kwiaciarni, to w niej zawsze odbywało
się odbieranie duszy żywiołakom. Kot wspiął się na komin, który zawalił
się w połowie także niecały rok temu, po ceremonii zabrania duszy Amandy
Urr, przyjaciółki Panty i Raby. Po utracie Neco Tiss całkiem się
załamały, Amanda była tylko kolejnym gwoździem do trumny. Panty wzięła
jeszcze jeden łyk herbaty. Dla innych nie istniała, dla matki, ojca i
dwóch sióstr. Pewnego dnia po prostu została wymazana z ich pamięci.
Sama też o nich zapomniała. Poczuła to uczucie...naprawdę nie znane
nikomu. Samotność. Obudziła się na dachu tej kwiaciarni bez pamięci z
bólem nóg. Z czasem nogi te przestały funkcjonować, a Panty została
oddana na łaskę swoim roślinom.
- Czego chcesz, stary głupcze... -
zaśmiała się w stronę kota. Kot zwał się Loren, jak to głupi kot zawsze
wracał tam, gdzie dostawał jedzenie i miłość. Musiała znaleźć sobie coś,
co zastąpiło by Raby, która przychodziła coraz rzadziej.
Raby obudziła się na schodach w świątyni. To było miejsce, w którym
uwielbiała przebywać. Jednak poczuła zimno, zgarnęła popiół z czoła,
policzków, brody. Nie wiedziała, w którą stronę iść, aby odnaleźć Shade i
Aarona. Nie wiedziała też, o co im chodzi z żywiołakiem. Była
żywiołakiem Lily, czuła, że przekazywała jej energię; czuła ból Lily.
To wszystko nie zdarzyłoby się bez powodu. Prawda?
Odkaszlnęła i
wstała, wytrzepała kaptur. Wszędzie miała popiół Hellionu...był wybuch,
więcej nie pamiętała. Skierowała się w stronę zamku Mochii. To była
pierwsza myśl, mimo, że trudno tam przetrwać samemu. Mijała dziury i
częściowo zapalone kawałki trawy, przeskakiwała je. Spodnie i tak miała
już rozdarte, nic więc jej nie groziło strasznego. Zresztą...nie ona tu
się liczyła. Wszyscy zawsze pakują ją w jakieś rzeczy nie warte uwagi.
"Słońce
delikatnie muskało ich twarze, Scott złapał ją za nadgarstek i
zaprowadził na pole słoneczników. Syknął cicho, gdy doszli na miejsce,
był zmuszony puścić Raby. Spojrzał na swoją dłoń, była zaczerwieniona,
podrażniona. Opuścił ją i spojrzał w oczy Glasser. Wyrażały brak wiedzy
na temat tego, co blondyn zamierza. Były duże, brązowe, zakochał się w
nich.
-
Mówiłeś, że tylko motor Ci się popsuł... - uśmiechnęła się, a on
delikatnie złapał ją za podbródek i zbliżył usta. Nie mógł, nie
wyobrażał sobie nawet tego bólu, gdyby to zrobił. Nagle z jego dłoni
zaczął ulatniać się dym, odsunął się szybko, żeby nie zranić Raby.. "
Pomknęła dalej, drzwi były tuż przed nią. Popchnęła je, by otworzyć i wkroczyć. Sala Audiencyjna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz