niedziela, 19 sierpnia 2012

b i a ł a . s z l a c h e t n o ś ć (08)

    Wila mruknęła coś, co umknęło jego uwadze. Do pokoju wbiegł młodzik, wampir, to było widać. Nie trudno jest poznać tą rasę, od kilku lat uchodzą za spokojną odmianę krwiożerczych bestii. A ostatnio nawet zdarzyło im się głodować.
- Biała Królowa się przebudziła. Mam ją poinformować o obecnej sytuacji?
Wila wybuchła śmiechem, za każdym razem nazwa Królowej budziła w niej nigdy wcześniej nie wyjaśnione ataki rozbawienia. Zawsze wydawało jej się, że Biała Królowa jest jakąś młodą panienką chronioną przez Soft Vampire tylko dlatego, że jej krew jest wyjątkowa, szlachetna.
- Sama się poinformowałam - powiedział głos zza drzwi, wydawał się znajomy Wili, jednak za nic nie mogła sobie przypomnieć do kogo należał. Gdy kobieta wyważyła drzwi w głowie Wili nie było ani grama uczucia zwątpienia. To była Biała Królowa. Faktycznie, wyglądała szlachetnie i czuć było od niej inność. Wysoka, wyższa od wszystkich mężczyzn w pomieszczeniu blondynka, o idealnej figurze. Była bez ubrania. Jeden z wampirzych pachołków zarzucił na nią czarny żakiet.
- Kim jest ten smakowity człowiek? - Królowa nie wiadomo jakim sposobem przemknęła niczym mgiełka w jednej sekundzie za kobietę, złapała ją za szyję w celu złamania karku, jednak zatrzymał ją dotychczasowy rozmówca Wili.
- Oh...Królowo Najbielsza, toż to przedstawiciel Wybielonych Koniożerców.
Wszystkie ruchy blondynki sprawiały wrażenie lekkości, jakby anioł poruszał się po tafli chmury, na której przebywali.Gdyby tylko nie te czarne oczy i wychudzone, długie dłonie gotowe zabić w każdej chwili za trochę krwi. Nie ważne kto był jej ofiarą, mogła go zabić. ONA mogła to zrobić.
- Koniczek nasz...tak? - jej szyja jakby rozciągnęła się do tego stopnia, że mogła popatrzeć w oczy Wili, stojąc za nią. Wyglądało to ohydnie, Smerthe zadrżała. Zacisnęła rękę na rękojeści miecza. Jednak Królowa widząc ten ruch odsunęła się od blondynki.
- Więc, może by tak herbata? - Klasnęła w dłonie.

Jestem pewny, że pójdę do nieba
bo w piekle już byłem.

    Kot przemknął przez mur, który po wielu treningach Raby był ledwo żywy. Przez mur do dachu opuszczonej kwiaciarni, to w niej zawsze odbywało się odbieranie duszy żywiołakom. Kot wspiął się na komin, który zawalił się w połowie także niecały rok temu, po ceremonii zabrania duszy Amandy Urr, przyjaciółki Panty i Raby. Po utracie Neco Tiss całkiem się załamały, Amanda była tylko kolejnym gwoździem do trumny. Panty wzięła jeszcze jeden łyk herbaty. Dla innych nie istniała, dla matki, ojca i dwóch sióstr. Pewnego dnia po prostu została wymazana z ich pamięci. Sama też o nich zapomniała. Poczuła to uczucie...naprawdę nie znane nikomu. Samotność. Obudziła się na dachu tej kwiaciarni bez pamięci z bólem nóg. Z czasem nogi te przestały funkcjonować, a Panty została oddana na łaskę swoim roślinom.
- Czego chcesz, stary głupcze... - zaśmiała się w stronę kota. Kot zwał się Loren, jak to głupi kot zawsze wracał tam, gdzie dostawał jedzenie i miłość. Musiała znaleźć sobie coś, co zastąpiło by Raby, która przychodziła coraz rzadziej.

    Raby obudziła się na schodach w świątyni. To było miejsce, w którym uwielbiała przebywać. Jednak poczuła zimno, zgarnęła popiół z czoła, policzków, brody. Nie wiedziała, w którą stronę iść, aby odnaleźć Shade i Aarona. Nie wiedziała też, o co im chodzi z żywiołakiem. Była żywiołakiem Lily, czuła, że przekazywała jej energię; czuła ból Lily.  To wszystko nie zdarzyłoby się bez powodu. Prawda?
Odkaszlnęła i wstała, wytrzepała kaptur. Wszędzie miała popiół Hellionu...był wybuch, więcej nie pamiętała. Skierowała się w stronę zamku Mochii. To była pierwsza myśl, mimo, że trudno tam przetrwać samemu. Mijała dziury i częściowo zapalone kawałki trawy, przeskakiwała je. Spodnie i tak miała już rozdarte, nic więc jej nie groziło strasznego. Zresztą...nie ona tu się liczyła. Wszyscy zawsze pakują ją w jakieś rzeczy nie warte uwagi.
"Słońce delikatnie muskało ich twarze, Scott złapał ją za nadgarstek i zaprowadził na pole słoneczników. Syknął cicho, gdy doszli na miejsce, był zmuszony puścić Raby. Spojrzał na swoją dłoń, była zaczerwieniona, podrażniona. Opuścił ją i spojrzał w oczy Glasser. Wyrażały brak wiedzy na temat tego, co blondyn zamierza. Były duże, brązowe, zakochał się w nich.
- Mówiłeś, że tylko motor Ci się popsuł... - uśmiechnęła się, a on delikatnie złapał ją za podbródek i zbliżył usta. Nie mógł, nie wyobrażał sobie nawet tego bólu, gdyby to zrobił. Nagle z jego dłoni zaczął ulatniać się dym, odsunął się szybko, żeby nie zranić Raby.. "
Pomknęła dalej, drzwi były tuż przed nią. Popchnęła je, by otworzyć i wkroczyć. Sala Audiencyjna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy