niedziela, 19 sierpnia 2012

p r z e k l ę t y . w y ś c i g . b r o n i (03)

Długo tak nie wytrzymała, obudziła się. Była w ciepłych rękach tego nieznajomego, który stłukł jej szybę, uratował przed czymś wampiro-podobnym i uszkodził jej żywiciela. Gdy się obudziła, poczuł zimno z jej ciała. Postawił ją natychmiast.
- Nie chcę Cię niepokoić, ale jesteś żywiołakiem - zmierzył ją spojrzeniem.
Czuła bijące od niego ciepło, on zaś od niej chłód.
- Jesteś tą pomyłką? Czy tylko mi się wydaje? Numer jeden w Alei Kominów uznany za najbardziej cennego człowieka, a ósmy na świecie. Ty w ogóle posiadasz duszę? Jesteś przecież pomyłką.
- Kiedyś ją miałam. Ty też nie posiadasz czegoś takiego jak dusza, skoro ja mam jej nie mieć - odezwała się w końcu. Jednak wiatr sprawił, że zdezorientowana prawie spadła z krawędzi dachu, na którym się zatrzymali. Musiał ją trzymać za rękaw.
- Usposobienie a dusza to dwie różne rzeczy - powiedział jeszcze.

To nie scena, to przeklęty przez boga wyścig broni,
I kłamstwa, które plotę są tak zawiłe..

Mówił, że nie ważne co się stanie wygrają, uratują wszystkich ludzi, którzy byli dla nich bliscy. Nie zobaczą ich śmierci, nie zauważą ich braku, bo prędzej sami zginą niż pozwolą im umrzeć. Jednak ona zniknęła, i to jeszcze nie wiadomo z kim! To inna sytuacja. Stał razem z Rig'iem Knihem i swoim bratem szukając wzrokiem właścicielki domu. Jednak zamiast brunetki zauważył Lily na środku pokoju plączącą się we własnych włosach, a tuż za nią kawałki przepalonej skóry jakiegoś zwierzęcia. Nie żyje czy uciekło? To nie było dla niego ważne. Tylko co tu się stało?
- A gdzie jest Raby? - Rig wyręczył Scotta mówiąc te słowa, podszedł do blondynki i przykucnął obok niej nonszalancko. Ona tylko zdołała wypluć krew prosto na twarz mężczyzny, nie mógł narzekać, przynajmniej wiedział, że żyje. Wstał.
- Coś mi się wydaje, że ona nic nam nie powie - przetarł policzek - nic jej nie jest, brakuje jej tylko żywiciela przy tyłku... Jeszcze nigdy nie byłaś w takiej sytuacji, że to ty jej będziesz potrzebować? - ostatnie słowa skierował do Lily. Zakpił z niej i poprawił podziurawiony od moli kapelusz. Wyglądał jak bezdomny, pachniał starą wodą kolońską, stary Rig, który niegdyś był taki sam jak Scott. Też był zakochany, odważny i głupi. Tyle, że Scott do końca życia będzie głupi.
- Czarni Szermierze powinni wiedzieć o jej zniknięciu.. - powiedział.
- Oh, młody, genialne! - krzyknął Rig.
Młody Michael stanął tylko przy szczątkach zwierzęcia i przyglądał się im.

Ruszyli szybko do Zakonu, Rig kiedyś do niego należał, ale obecnie nie jest tam mile widziany. Cóż z tego? Zrobi wszystko, żeby ukarać Scotta, był dla niego jak syn.
- Wpuścić go? Tego starego dziada? Ojjj, nie wiem dzianeczku, nie wiem - powiedział strażnik.
Nie wiedzieć czemu od przystąpienia Scotta do Zakonu Czarnych Szermierzy cały czas nazywa go dzianeczkiem, czy można to pomylić z pedofilią?
- Durniu, nie pamiętasz, kto Ci zawsze dawał nocleg, jak Cię baba z domu wyrzucała za pijaństwo? A kto Ci dawał kwiatki z ogrodu na przeprosiny dla tej damy?! - Rig tylko wydarł się na pół zamku, strażnik Loti szybko go uciszył głośnym kaszlnięciem, otworzył bramę.
- Niech Ci będzie, ale masz być cicho, bo jak nie to Cię stąd wyrzucę!
I weszli. Minęli korytarz z marmurowych ścian, na których wisiały czerwono-złote godła, przybite mniej-więcej co pięć metrów. Godło nie zmieniło się ani trochę, czerwone tło, a na nim złoty ptak niechlujnie trzymający w pazurach dwa miecze. Korytarzy było tak dużo, że zgubić się wcale nie trudno, na szczęście Rig wiele lat patrolował ten zamek, a Scott w nim nawet mieszkał. Nie było szans na zgubienie się, nawet przy zawiązanych oczach. Trafili na salę audiencyjną, która częściej była miejscem do zabaw dla rekrutów niż do poważniejszych spraw. Jednak tym razem wszystko było tak, jak być powinno. Na lewej i prawej ścianie było mnóstwo półek, aż do sufitu, na każdej kilkanaście kielichów wykonanych z różnych materiałów, od złota po srebro, brąz, szkło lub nawet miedź. Każdy należał do jednego żołnierza. Każdy pił z niego krew swoją, zmieszaną z kroplą każdego z dwóch tysięcy rekrutów zakonu. Sala robiła wrażenie, wysoki sufit, bardzo wysoki.
Na samym środku był stół, akurat w sali był tylko dowódca, Werret Gilisen, akurat jego szukali.
- Czegoś chcecie? Czekam na Berckę - odezwał się niby miłym głosem, ale chciał im dyskretnie przekazać, że mu bardzo przeszkadzają.
- To tylko chwila...Bo widzi Gilek... - Rig uśmiechnął się złośliwie.
- A ciebie to w ogóle kto tu wpuścił?! - Werret stuknął pięściom o stół, aż posrebrzany świecznik podskoczył.
- Chodzi o to, że żywiołak...Raby Glasser, została porwana? Znaczy, nie ma jej! Ale wyczuliśmy Hellońską energię, czyli to ktoś od nich. A ona prawdopodobnie się wcale nie stawiała.
- No to co? Idziemy się do nich bić? - Werret westchnął akurat, gdy Bercka weszła do sali.   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy