niedziela, 19 sierpnia 2012

n a j p a r a d n i e j s z y . b ó l (01)

-I co? Po prostu miała taki atak, nie? Bo przecież pieprzone, świńskie gnioty z żywego piekła  muszą się żywić ludzką energią?!
Scott wybuchł. Roy, lekko starszy mężczyzna z kilkudniowym zarostem, szatyn ubrany w białą koszulę, próbował mu to wytłumaczyć. Ale blondyn był dość trudnym do opanowania człowiek.
-Cały system żywiciel-człowiek opiera się na wspólnie odbieranych bodźcach. Tak samo dotyk...i w tym ból. Lily żyje?
Zadrżał. Jeśli ta malutka blondynka z wyszczekanym językiem nie żyje, to Raby zapewne nie zostało dużo czasu.
-Nie mam pojęcia...

Okradnę Ci serce,
a za karę oddam Ci swoje,
nie musisz się na to zgadzać
ważne, że to jednostronna miłość
ważne, że to miłość.

Przekraczając bramy zamku czuć drżenie powietrza, podniosłą atmosferę i te zimno. To Eter. Oaza spokoju, której przepowiedziano zagładę. Laro próbował się uspokoić, jego jedyny potomek, słaba kobieta, została zaatakowana przez...stwórca wie kogo! Hellońska dusza została by wyczuta. Ale kto to mógł zrobić? Trapiło go to.
-Wejść!
Krzyknął, kiedy Serru i Peen, panny zegara, z pozoru głupiutkie babsztyle przekroczyły próg jego komnaty. Ubrane w czarne suknie z wrzosowymi kokardami i wstążkami. Na nogach miały buciki, które ledwo ochraniały ich stópki. Podkolanówki za kolana i kwiatowe wzory na sukni. Były przecudowne.
-Wepchnęłyśmy się do sali audiencyjnej!
Pochwaliła się Serru i zamknęła drzwi z uśmiechem na ustach. Peen podbiegła do Lore i ucałowała go w policzek. Obie były śliczne, najśliczniejsze. Jak zjawy, jednak nie można było ich kochać, było czuć tą pustkę wewnątrz nich. Panny zegara.
Wtem zrobiło się nieprzyjaźnie, zimne ostrze przecięło powietrze w pomieszczeniu odbijając od tafli stali miecza blask złotego żyrandola oplecionego w tysiąc świec. Laro odepchnął szarowłosego osobnika energią żywiołu, ale ten zdążył zajść go od tyłu i przebić jego plecy rozlewając mleczną krew na marmurowe podłogi. Władca Eteru upadł na kolana łapiąc się za miejsce przebicia mieczem. Poczuł najparadniejszy ból w sercu, jaki kiedykolwiek czuł. Umierał. A jego żywiciela nie było. Serru przetopiła rękę na miecz i próbowała wycelować w oprawcę jej pana, jednak był zbyt szybki, zbyt doświadczony. Kopnął w jej miecz łamiąc go, drugą ręką blokował Peen, która zębami próbowała go dostać. Serru dźgnięciem w jego stopę sprawiła, że pochylił się z bólu, jednak szybko odskoczył do góry wyjąc niczym wilkołak. Tak, wilkołak. Więc jednak był kimś z niższego szczebla ras.
Laro upadł już całkowicie na ziemie, jego oczy zmieniły kolor na biały, zaś skrzydła zaczęły drżeć. Był sparaliżowany bólem.
Odskoczył i odbił się od sufitu celując w panienke z ostrymi ząbkami, przegryzła jego miecz. On zaklął. Spadł na ziemię, wstał szybko i wybiegł z sali audiencyjnej zamieniając się po drodze w psa i biegnąć tak szybko, że wzrok ledwo go doganiał. 
Panny Zegara szybko rzuciły się na Laro zlizując z niego mleczną krew. Tylko tyle mogły zrobić, uśmierzyć ból.

Ludzka krew spływała mu po twarzy, nie był najedzony. Rirner Loy, niski chłopczyk z pięknymi oczami, bursztynowymi, odbijającymi światło księżyca. Zawinięty w koszulę czołgał się po Alei Kominów w poszukiwaniu ofiary. Wyczuł coś, pobiegł, skoczył i wybił szybę w mieszkaniu. Znalazł się w środku...słyszał głosy, przemieścił się bezszelestnie do nich, jak najbliżej...i zaatakował.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy