niedziela, 19 sierpnia 2012

p r o l o g (00)

Czas, który płynąc tak bardzo boli.
Bliscy, których brak tak bardzo boli.
Bliscy, jednak dalecy,
kochający, choć nieżyjący.
Na zawsze.

Obudził się z bólem głowy, zawsze się tak budził. Raby nie śpiąca już od północy jak zwykle siedziała w kuchni pijąc ostygłą kawę nawet nie zdając sobie sprawy, że słońce mogło by ją odwiedzić spod ciężkich karminowych rolet. Niewysoki, zaspany, stary, dobry, Michael. Pstryknął palcami przed jej twarzą. Ona nie spała. Mógłby przysiąc, że czuwała. Otworzyła oczy, swoje brązowe, odbiły się w tafli kawy, spojrzała na dzieciaka.
- A twój brat to kiedy przyjdzie? - zaśmiała mu się w twarz. On tylko prychnął i usiadł na stoliku przyglądając się jej twarzy. Była zmęczona, obolała, wyssana z życia. Na jej łokciach były mocno zaciśnięte bandaże, troszkę poczerwieniały.
- Coś się stało? - zapytał.
Nie wiedziała o co mu chodzi. Popiła trochę kawy...to był błąd, wypluła ją na podłogę. Nie smaczna, zimna, ohydna. Wrzuciła kubek do zlewu, rozbił się na drobne kawałki,  zakaszlała krwią pochylając się lekko.  Wystraszony podszedł do niej i poklepał ją po plecach, krztusiła się. Na jej odsłoniętej szyi pojawiały się siniaki, w szybkim tempie przestała panować nad ciałem, rzucały nią konwulsje w różne strony, upadła na kolana. Zaczęła wrzeszczeć, że boli, że boli ją brzuch. Złapała się za niego i ścisnęła go mocno wbijając paznokcie.

Wbili jej w brzuch nóż. Utraciła wiele śnieżnobiałej krwi, nie mogła umrzeć od zwykłego noża. To nie jest przecież możliwe. Zacisnął jej ręce na szyi, zaczęła się dusić. Podniósł ją do góry używając większej ilości siły. Rzucił ją na podłogę i wyjął z niej nóż.
- Ulleveyerle Lily Pion? Córka wyroczni, żywiąca się ludzkich żywiołakiem... To jest w ogóle dozwolone?
Stęknęła tylko próbując doprowadzić się do ładu. Gdyby była w posiadaniu skrzydeł, gdyby miała jakąkolwiek moc to zabiłaby go tu i teraz. Tyle w niej kiełkowało nienawiści. Udało jej się tylko przeżyć.
- Twoja matka? Ihellada? Znałem ją. Nie wiem, jak mogła urodzić coś takiego. Do tego kobieta. Do niczego w tej wojnie nieprzydatna.
- Wojnie? - jej oczy otworzyły się gwałtownie.
- Hellion, cukiereczku. Zapewne zginiesz. Lepiej trzymaj się tej swojej dziewczynki. Nie wiem, jak słabsza osoba może górować i pobierać energię życia...
- Raby Glasser.
Ucichł.

Chłopak siedział przed jej pokojem z nadzieją, że ona jeszcze żyje. Nie mógł na to patrzeć. Nie rozumiał tego. Scott przyniósł jedzenie, jednak zmartwił się widząc swojego brata i słysząc krzyki Raby. Wbiegł szybko do jej pokoju zostawiając chłopca za uchylonymi drzwiami. Akurat ustało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy